
Patrząc na stare zdjęcia, aż trudno uwierzyć, że coś może łączyć te dwie marki. Ktoś powie, że cztery koła, inny wtrąci nieśmiało o pierwszej literze w nazwie. Nie, to byłoby zbyt łatwe. Tym, co łączy Chevroleta z Citroenem, jest (tutaj trochę połechcę nasze patriotyczne uczucia) ślad polski w dość ciekawej historii obu pojazdów. Co prawda w innym kontekście i ciut innym czasie, ale zawsze!
Polski młyn i francuski Citroen.
Nie, nie ma mowy o przejęzyczeniu. Bardzo możliwe, że bez naszego młyna świat w ogóle nie ujrzałby tych cudów francuskiej myśli technicznej. Cudów, ponieważ w swojej historii Citroeny przechodziły najdziwniejsze metamorfozy, przybierając przedziwne kształty. Doprawdy, przy pokraczności niektórych modeli, Multipla może stanowić wzór elegancji.
Wracając jednak do Polski, musimy przenieść się nieco w czasie, do roku około 1900. Francuski inżynier Andre Citroen, bawiąc u swojego szwagra w naszej ojczyźnie, zachwycił się przekładniami zębatymi o zębach daszkowych, stosowanych powszechnie w polskich młynach. Zakupiwszy patent na produkcję owych zębów, otworzył po powrocie do Francji manufakturę wytwarzająca te polskie wynalazki, które z powodu swojej niezawodności, wydajności i cichej pracy, okazały się ogromnym sukcesem na tamtejszym rynku i nie tylko. Nie dość na tym, 19 lat później owe przekładnie stały się symbolem zdobiącym do dzisiaj auta tej marki, co wskazuje, że nasze narodowe kompleksy są absolutnie nieuzasadnione. Kto wie, może gdyby nie polski młynarz oryginalne części Citroen w ogóle by nie powstały?
Jak Chevrolet został Kubusiem?
Kierowca wyścigowy Szwajcar z urodzenia Louis Chevrolet, w 1911 roku wpadł na pomysł wyprodukowania sobie pojazdu. No, może nie tylko sobie, ale wpadł. Z braku funduszy zmuszony był zawiązać spółkę z amerykańskim pionierem motoryzacji, Williamem Durantem, jednak czy to na skutek wyczerpania się zapału, czy też gotówki, po czterech latach kierowca odjechał w siną dal. Firmę przejął wspólnik, pozostawiając nazwisko rajdowca jako nazwę, co ładnie świadczy o panu Williamie. Zresztą, trzeba przyznać, że slogan „oryginalne części Chevrolet” brzmi całkiem dobrze.
Firma rozwijała się wprost imponująco. Już po dwóch latach auta produkowane były w siedmiu stanach, pod koniec lat 20 ubiegłego wieku produkcja obejmowała kilka krajów, aż w roku 1928 Chevrolet zadomowił się w Warszawie, produkując autobusy tej marki oraz uruchamiając montownię aut osobowych. Chevi z Polski robiły prawdziwą furorę jak na owe czasy, osiągając sprzedaż w zawrotnej liczbie 3554 sztuk, tylko w 1928 roku! Miało być pięknie i wszystko na to wskazywało, nikt jednak nie przewidział, że już niedługo bardziej potrzebne będą czołgi aniżeli samochody. Tak czy inaczej, w trakcie działań wojennych powstał jeszcze jeden egzemplarz, niestety ostatni wyprodukowany w naszej ojczyźnie. Był to niewątpliwie najpopularniejszy Chevrolet w dziejach naszego kraju, przynajmniej tak twierdzą historycy. W 1944 roku powstańcy warszawscy zbudowali na bazie amerykańskiego autobusu wóz pancerny o mało groźnej nazwie „Kubuś”, który można do dzisiaj podziwiać w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.
Viva Italia!
Po wojnie socjalistyczne władze prowadziły rozmowy z amerykańskim gigantem na temat zakupu licencji, jednak w końcu uznano, że produkcja symbolu zachodniego imperializmu w kraju dążącym do socjalistycznego dobrobytu, mogłaby być źle przyjęta przez naszych nowych, radzieckich przyjaciół. Ostatecznie przetarg licencyjny wygrali Włosi ze swoim Fiatem.
Dlaczego akurat Włosi? Mussolini pewnie byłby zadowolony.
Dzisiaj ani Chevrolet, ani Citroen w niczym nie przypominają swoich zacnych protoplastów, jednak widząc te auta, pamiętajmy, że płynie w nich odrobina polskiej krwi, lub może raczej benzyny. Można je nawet pieszczotliwie poklepać po karoserii, tylko żeby właściciel nie widział!.
Najnowsze komentarze